Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marta Wieliczko: Wciąż marzę o olimpijskim złocie [rozmowa]

Jakub Keller
Jakub Keller
Marta Wieliczko ze srebrnym medalem Igrzysk Olimpijskich w Tokio
Marta Wieliczko ze srebrnym medalem Igrzysk Olimpijskich w Tokio Jakub Keller
W Tokio sięgnęła po srebrny medal Igrzysk Olimpijskich, lecz jak sama twierdzi do końca spełniona w sporcie się nie czuje. Marta Wieliczko opowiada m.in.: o swojej karierze, życiowym sukcesie, kontuzjach oraz o planach na przyszłość.

Jakub Keller: W lipcu osiągnęła pani życiowy sukces. Razem z koleżankami zdobyła pani srebrny medal Igrzysk Olimpijskich w Tokio. Zeszło już ciśnienie związane z igrzyskami?

Marta Wieliczko: Byłam na wakacjach, więc trochę odpoczęłam. Ale odkąd wróciłam ciągle otrzymuje jakieś zaproszenia. Większość akceptuję, bo staramy się promować wioślarstwo na wszelkie możliwe sposoby, by trafiło na listę najpopularniejszych sportów w Polsce.

Wiem, że przygodę z wioślarstwem zaczęła pani w wieku 16 lat. Nie było obaw, że to trochę za późno?

By dokładnie to zobrazować, należy sięgnąć pamięcią bardziej wstecz. Sport był w moim życiu praktycznie od zawsze. Mama i tata zabierali mnie na pikniki olimpijskie. W wieku 8 albo 9 lat byłam już sadzana na ergometrze. Kiedy chodziłam do szóstej klasy szkoły podstawowej, nauczycielem wychowania fizycznego został Michał Tomaszewski, zawodnik Klubu Wioślarskiego Wisła Grudziądz. Kiedy mnie zobaczył, na kolejną lekcję przywiózł ergometr i namawiał, bym na nim ćwiczyła. Później brałam udział w zawodach międzyszkolnych. Kiedy byłam w trzeciej klasie gimnazjum, mama pojechała na jakąś imprezę dla olimpijczyków do Warszawy. W kuluarowych rozmowach pochwaliła się, że najmłodsza córka ma ponad 180 cm wzrostu. Wówczas usłyszała pytania czy trenuję. Odpowiedziała, że dopiero się uczę.

I wtedy pojawiły się oferty?

Pierwszą dostaliśmy od prezesa klubu z Bydgoszczy. Ale tę rozmowę usłyszał Henryk Wichrowski, prezes Wisły Grudziądz i też zaproponował współpracę. Wybraliśmy Grudziądz, bo jest bliżej domu.

Mama zapewne wylała na treningach litry potu zanim zdobyła olimpijskie srebro. Nie ostrzegała, że jest to ciężki sport?

Ostrzegała. Już po tygodniu były pierwsze pytania, czy na pewno się na to godzę. Nieświadoma potwierdziłam. Później znów były ostrzeżenia, że to ciężki sport i wymaga całkowitego zaangażowania. Znów padały pytania czy dam radę. Szłam w zaparte. Ambicja nie pozwalała mi przestać.

A kiedy stwierdziła pani, że rodzice jednak mieli rację?

Ja nie boję się ciężkiej pracy. Jeśli trzeba przekopać ogródek, to biorę łopatę i kopię. Dla mnie im ciężej, tym większą to sprawia satysfakcję. Ostatnie pięć lat przygotowań do igrzysk było wielkim wyzwaniem, dlatego ten sukces tak bardzo smakuje.

Rodzice pomagają pani w treningach?

Są bardziej wsparciem psychicznym niż treningowym. 40 lat temu treningi wyglądały nieco inaczej. Więcej trenowano na wodzie, bo nie było ergometrów. Świat poszedł do przodu, a moi rodzice mają bardzo dobrą, lecz inną myśl szkoleniową niż trener kadry Jakub Urban.

Jeśli o wioślarstwie ma być głośno, to potrzebne są kolejne talenty. Zachęca pani młode osoby do uprawiania tego sportu?

Zachęcam do uprawiania jakiegokolwiek sportu. To uczy samodyscypliny, wyrabia nawyk do wysiłku i do wychodzenia poza swoje ograniczenia. Dostarcza też sporą lekcję cierpliwości i pokory. Tych, którzy czują wewnętrzną siłę i nie boją się naprawdę ciężkiej pracy zachęcam natomiast do wyczynowego uprawiania wioślarstwa.

Niektórych może odstraszać słowo „wyczynowe”. To kontuzjogenny sport?

To sport, który rozwija całe ciało w sposób właściwie niekontuzjogenny. Ruch wioślarski jest płynny, dzięki czemu stawy nie są narażone na uderzenia. Siła potrzebna do przeciągnięcia łódki pochodzi w 60 procentach z pracy nóg, następnie z pleców, a tylko 10 procent to siła rąk. Jeśli wszystko robi się właściwie, to kontuzji można uniknąć. Urazy zdarzają się częściej na poziomie amatorskim. W sport wyczynowy wpisane są natomiast duże przeciążenia psychofizyczne i to one powodują kontuzje.

A pani, nigdy nie przytrafiły się urazy?

Przytrafiły. Ale głównie właśnie przez zmęczenie i nieuwagę. Kiedyś we Włoszech na siłowni wypadł mi dysk w odcinku lędźwiowym. Przez dwa tygodnie nie mogłam wstać. Mam też problem z kolanami, dlatego nie biegam, tylko jeżdżę na rowerze. Generalnie, kiedy rozmawiam z zawodniczkami z innych krajów, to słyszę najczęściej o problemach właśnie z kolanami, lędźwiami i o dziwo z łopatkami.

Jest pani dość wysoka. To pomaga w tym sporcie?

Kiedyś do wioślarstwa przyjmowano osoby, które miały minimum 180 cm wzrostu. Obecnie przyjmują wszystkich, ale rywalizacja sportowa szybko weryfikuje możliwości niektórych zawodników i w większości przypadków sprawdza się zasada fizyki, która mówi jasno: Czym dłuższe ramię tym większa siła. Myślę że wzrost pomaga mi na jedynce, czyli wtedy, kiedy rywalizuję w łódce w pojedynkę.

Wspomniała pani o prezesie Wichrowskim. Sporo mu pani zawdzięcza?

Henryk Wichrowski oddaje się całkowicie klubowi, którym zarządza i wkłada w to całe serce. Chce, żeby o tym sporcie było głośno. Od samego początku naszej współpracy dbał o to, żebym miała jak najlepiej. Zawsze pytał czego potrzebuję, ufał mi i na wszystko się zgadzał. Dwa lata temu chciał zrezygnować z prezesury. Poprosiłam go, żeby wytrzymał chociaż do igrzysk. No i zgodził się. Wytrzymał. Warto podkreślić, że jest to człowiek z niesamowitą pamięcią. Doskonale pamięta nazwiska czy daty. Jednym słowem, jest bardzo dobrze zorganizowany. Bardzo dużo zawdzięczam również mojemu trenerowi Jakubowi Urbanowi. To on dbał o mój prawidłowy rozwój, motywował mnie i nakłaniał do działania. Wszystkie sukcesy osiągaliśmy wspólnie. Każdy medal zdobyliśmy ciężką pracą i zaangażowaniem. Jestem mu bardzo wdzięczna za to co było i cieszę się na myśl, że razem kontynuujemy naszą drogę do Igrzysk Olimpijskich w Paryżu w 2024 roku.

Jak więc wyglądają przygotowania do wielkich imprez?

Prawie 300 dni w roku spędzamy poza domem. Głównie na obozach w kraju i zagranicą. Technikę trenujemy oczywiście na wodzie w łodzi, ale wytrzymałość i siłę budujemy na ergometrach, rowerach i na siłowni, a zimą na nartach biegowych.

A ostatni rok? Jak wyglądał?

Z oczywistych, pandemicznych powodów był inny. Dużo czasu musiałam trenować sama w domu. Trudno wtedy się zmobilizować. Byłam na kwarantannie w domu rodzinnym. Miałam rower, ergometr, ciężarki i trenowałam. Mama tylko dostarczała mi jedzenie. To było jak więzienie. Straszne. Nie byłabym w stanie tak dłużej trenować.

Dlaczego?

Bo pokłóciłabym się sama z sobą (śmiech).

Wasza czwórka podwójna była faworytem do medalu w Tokio?

Od 2017roku przywoziłyśmy medal praktycznie z każdej ważnej wioślarskiej imprezy, więc oczekiwania były wysokie. Ale 2020 rok i pierwsza połowa 2021 roku nie była dla nas udana. Były kontuzje i każda z nas przechorowała koronawirusa. Odwołano większość imprez, a co chwilę wypadały kolejne sprawy, które wprowadzały sporo niepokoju. Po pandemicznym okresie tak naprawdę nikt nie wiedział na czym stoi. W kwietniu ostatni raz przed IO starłyśmy się w Pucharze Świata z najlepszymi osadami. Wtedy wiedziałyśmy, że generalnie są cztery osady do medalu, w tym wybijające się na tle reszty Chinki. Zrozumiałyśmy, że trzeba będzie odtworzyć to co zrobiłyśmy sięgając po mistrzostwo świata i Europy, chociaż tak naprawdę o plany przygotowawcze trzeba by było zapytać naszego trenera. Rezultat z Tokio oczywiście mnie osobiście zadowala, ale nie ukrywam, że jak każdy sportowiec marzę o złotym medalu.

Czyli nie czuje się pani sportowcem spełnionym?

W połowie (śmiech). Myślę jednak, że wymarzone złoto jest w naszym zasięgu.

Wiem, że ma pani w domu specjalną deskę z powbijanymi gwoździkami na medale. Srebrny medal z Tokio też tam zawiśnie? Czy jednak będzie miał specjalne miejsce?

Póki co, ciągle ze mną gdzieś jeździ. Stał się moim talizmanem. Nawet ma już lekkie rysy. Każdy chce zobaczyć, dotknąć, a ja daję taką możliwość. Mam jednak plan, żeby powiesić go gdzieś w jakiejś ładnej ramce.

A czy miałyście refleksję co by było, gdyby igrzyska odbyły się planowo w 2020 roku?

Mamy zasadę, że nie martwimy się i nie rozpamiętujemy spraw, na które nie mamy wpływu. To ułatwia życie. Tak jest w tym przypadku. Nie ma sensu gdybać.

Często sportowcy wyczynowi po sukcesie mówią, że z walki o medal nie pamiętają nic. Pani pamięta cokolwiek z biegu?

Pamiętam doskonale cały dzień.

Streści nam go pani?

To może zacznę od dnia poprzedzającego start w finale: Spotkałyśmy się z trenerem dzień wcześniej około godz. 20 na rozmowę motywacyjno – szkoleniową. Później posłuchałam muzyki i poszłam spać.

Mogła pani zasnąć?

Byłam tak zmęczona, że zasnęłam od razu. Kiedy się obudziłam, zrobiłyśmy z dziewczynami półgodzinny trening na ergometrze, umyłyśmy się i zjadłyśmy śniadanie. Kiedy szłyśmy na rozgrzewkę zobaczyłam chłopaków z kadry, którzy rywalizowali w dwójce podwójnej. Nie poszło im tak jak by tego chcieli. Szli smutni i łamiącym głosem życzyli powodzenia. Wtedy ścisnęło mi serce, ale pomyślałam, że nam się uda. Na rozgrzewce i próbnych startach kompletnie nic nam nie wychodziło i wkradły się dodatkowe, niepotrzebne nerwy. Wszystko puściło jednak tuż przed startem.

Chciałyście ostro zacząć?

Tak, ale okazało się, że wszyscy mieli taką taktykę i pierwsza połowa biegu nie należała do nas. W połowie dystansu któraś z dziewczyn krzyknęła coś motywującego i wtedy jakby wróciłyśmy. Nabrałyśmy nowych sił. Nagle poczułam, że to jest ta prędkość, jaka być powinna. Na ostatnich 500 metrach aż trzeszczały kości w nogach. Agnieszka nagle krzyknęła „brąz!”, a chwilę później „srebro!”. Czekałam, aż krzyknie „złoto!”, ale już był koniec toru. Bolały wszystkie mięśnie i nagle usłyszałam pisk radości Chinek. Wtedy wiedziałam, że złota nie będzie.

Kiedy do pani dotarło, że właśnie stała się pani medalistką olimpijską?

Po biegu zerknęłam na tablicę z wynikami i wtedy oszalałam ze szczęścia. Pomyślałam, że jest to spełnienie marzeń praktycznie każdego sportowca. Całe życie obiecywałam sobie, że dorównam mamie, i że zdobędę taki sam medal jak ona na IO w Moskwie w 1980 roku. No i mam. Kiedy przed ceremonią medalową poszłyśmy się przebrać, usłyszałam, że nikt z naszej kadry jeszcze nie zdobył medalu na tych igrzyskach, że jesteśmy pierwsze. Później przez trzy godziny udzielałyśmy wywiadów. Nie można było usiąść i odpocząć, tylko non stop odpowiadałyśmy na pytania.

Telefon pewnie był rozgrzany do czerwoności?

Co chwilę odbierałam połączenia. A kiedy w Polsce był dzień, tam był środek nocy. Zostałyśmy jeszcze w wiosce cztery albo pięć dni, więc można było trochę odsapnąć. Wszystko jednak wróciło, kiedy wylądowałyśmy w Warszawie.

Były to pani pierwsze igrzyska. Co panią najbardziej tam zdziwiło?

Wszędzie były bramki ze skanowaniem twarzy. Plombowano autobusy. Wszystko po to, by nikt z zewnątrz nie mógł tam się dostać. Zdziwiłam się też, gdy zobaczyłam stołówkę. Okazała się być całodobowa. Korzystałam z niej w nocy, kiedy nie spałam, bo odbierałam telefony z gratulacjami. Było tam siedem kuchni świata. Można było również zjeść sushi. Poza tym wybór był ogromny. Było jedzenie bezlaktozowe, bezglutenowe. Co tylko się chciało. Pamiętam też bogato wyposażoną siłownię. Była strefa relaksu, gdzie na telewizorach oglądało się olimpijskie rywalizacje. Był stół do ping ponga i rzutki. Chętni mogli skorzystać z masujących foteli, a nawet pójść do fryzjera. Planowałam zrobić drobne zakupy w sklepie z pamiątkami, ale następnego dnia nic już nie było. Wszystko wykupili. Zdołałam jednak kupić drobne gadżety po tym jak dojechała kolejna dostawa. Na długo zapamiętam też życzliwość wszystkich ludzi dookoła. Przybyło mi kilka ciekawych znajomości.

Nie żałuje pani, że nie było kibiców?

Żałuję i to bardzo. Ich doping zawsze jest bardzo mobilizujący. Poza tym to bardzo miłe jak ktoś docenia twoją ciężką pracę. Jedno z najmilszych moich wspomnień związane z kibicami to owacja na finiszu podczas regat w Wielkiej Brytanii. Oklaski i okrzyki było słychać przez siedem minut.

Pani dom rodzinny jest w wiosce pod Warlubiem, ale wszyscy kojarzą panią głównie z Grudziądzem. Czuje się pani grudziądzanką?

To może od początku. Urodziłam się w Gdańsku. Przeprowadziliśmy się z rodzicami i siostrami na wieś. Tam też skończyłam podstawówkę. Po skończeniu gimnazjum w Warlubiu zamieszkałam w Bursie w Grudziądzu i tam chodziłam do Technikum Ekonomicznego. Później były obozy, więc tak naprawdę głównie byłam w rozjazdach. Obecnie zadomawiam się w Grudziądzu. To miasto z radością i satysfakcją reprezentuję.

A w Świeciu można panią spotkać?

Jeździłam tam do fizjoterapeuty, ale od jakiegoś czasu zrobiło nam się jakoś nie po drodze.

W Grudziądzu jest pani rozpoznawalna?

Zdarza się. Czasem niektórzy nie dają tego po sobie tego poznać, ale czuję na sobie ich wzrok. Coś niesamowitego było po powrocie z igrzysk. Pokonanie kilometrowego odcinka drogi zajęło mi godzinę. Kierowcy na skrzyżowaniu mimo zielonego światła zatrzymywali się i krzyczeli coś do mnie. Nawet pani w sklepie obuwniczym mi gratulowała. Jeden pan poznał mnie ostatnio w Poznaniu, mimo że byłam w czapce i maseczce. Zdziwiłam się, kiedy rozpoznano mnie też w Norwegii. Nie ukrywam, że to miłe uczucie.

Jakie ma pani plany na przyszłość?

W listopadzie wznawiamy treningi, a w grudniu najprawdopodobniej polecimy na obóz do Portugalii. Nie ukrywamy, że naszym głównym celem są teraz igrzyska w Paryżu. Chciałabym studiować. Ale czerpać też z tego radość. A nie tylko po to, by zdobyć dyplom. Ciężko jest to jednak pogodzić z treningami. Na naukę nigdy nie jest za późno, ale na sport wyczynowy owszem. Chcę się uczyć po igrzyskach w Paryżu.

A co zamierza pani robić po zakończeniu kariery?

Być może nadszedł moment, kiedy powinnam mieć już jakieś plany, ale póki co priorytetem jest Paryż. To nasz główny cel, na którym się koncentrujemy. Jeśli chodzi o przyszłość, to na tę chwilę wiem jedno: Na pewno nadal chcę być związana ze sportem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na swiecie.naszemiasto.pl Nasze Miasto